tydzień minął mi na ciągłych rozjazdach, późnych powrotach do domu i
zmęczeniu fizycznym sięgającym niemal czubków palców. dodając do tego
fakt, iż pogoda aktualnie zdecydowanie nie rozpieszcza swoją
zmiennością, perspektywa spędzenia leniwej niedzieli w łóżku była niemal
ucztą dla zmysłów. wyglądając za okno na ośnieżony kraków, ze
zdwojoną siłą doceniam kubek ciepłej herbaty z cytryną i miodem.
niestety całą magię chwili zabija częste bieganie do toalety, którego
przyczyn niezaprzeczalnie doszukuję się w temperaturach poniżej zera i
braku odpowiedniego przygotowania się organizmu na nadchodzącą wielkimi
krokami i już wyczuwalną w powietrzu porę roku.
pierwszy listopad mimo swego z natury smutnego wydźwięku mi osobiście
zawsze kojarzył się z domem pełnym ludzi, uścisków, zapachu pieczonego
ciasta, rozmów, ale przede wszystkim anegdot z życia już nieżyjących choć w naszych sercach nadal obecnych najbliższych.
i dopiero po zamknięciu drzwi i namacalnym doświadczeniu mroku skradają
się bezszelestnie refleksje na temat życia, przemijania,
nieuchronności, Boga.. serce ogarnia strach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz